sobota, 9 lipca 2016

MURY, DRUTY I ZASIEKI





     Kobieta i świat nie liczą lat. Lata swoje jednak mam. Moje dzieciństwo i młodość to PRL. Różne wypadki i przypadki się trafiały. Przeżywaliśmy Czerwiec Poznański 1956, i wypadki w Radomiu i wypadki marcowe i strajki w stoczni które zapoczątkowały Solidarność tę pierwszą, prawdziwą pod wodzą Lecha Wałęsy. Pamiętam pałowanie demonstrantów w różnych okresach historii Polski, polewanie z armatek wodnych farbowaną wodą i wyłapywanie później tych pofarbowanych.
     Pamiętam pochody pierwszomajowe w czasach jeszcze stalinowskich, które oglądałam jako mała dziewczynka chociaż moja rodzina nigdy w nich nie maszerowała. Wtedy władza jakoś nie bała się narodu i wprawdzie otoczona ubekami w prochowcach, ale maszerowała razem z ludem pracującym.
      Później władza zaczęła się nieco obawiać bo chyba broiła w myśl przysłowia kto źle broi ten się boi. Władza zazwyczaj stawała na trybunie mając za plecami zapewnioną drogę ucieczki w razie gdyby co. Ze zdziwieniem i zazdrością oglądałam w kinie jakieś amerykańskie filmy i kroniki filmowe na których władza była wśród  tłumu własnych obywateli. Z ochroną, to prawda a jednak podawała rękę i rozmawiała z ludźmi. To się wydawało dla mnie, Polki,  niemożliwe, jak opowieść science fiction.
    Nasza władza wprawdzie bywało, że bała się obywateli, ale jednak kiedy przyjeżdżali przywódcy obcych państw chętnie obstawiała obywatelami, uśmiechniętymi i radosnymi, wesoło machającymi na powitanie chorągiewkami wszystkie główne ulice na trasie przejazdu gości. Do witania niektórych głów państw, na przykład kiedy przyjechał Charles De Gaulle nikt nawet obywateli nie musiał namawiać. Często nawet nie było żadnych płotków na trasie przejazdu gości.
   Później, po odzyskaniu przez nas przed 26 laty niepodległości stosunki w Polsce zelżały a na świecie uległy odprężeniu. Nasi politycy przestali się nas bać a my zaczęliśmy ich bardziej szanować. Stali się nasi, bliscy, nie bali się znaleźć wśród nas na ulicy, czasem można było z nimi zamienić kilka słów, przywitać się. Politycy lubili nas a my polityków, chyba że któryś zachowywał się po chamsku i rzucił w stronę emeryta „spieprzaj dziadu” albo powiedział o dziennikarce „ta małpa w czerwonym”.
      Osiem lat temu los zesłał nam, do czego w ogromnym stopniu przyczynili się wyborcy,  polityków zupełnie innego formatu, kulturalnych, nie bojących się własnych obywateli, otwartych na kontakty z własnym społeczeństwem, pojawiających się to tu to tam podczas różnych mniejszych i większych uroczystości. Pan Prezydent Bronisław Komorowski i jego żona, Pani Prezydentowa Anna Komorowska zachowywali się normalnie. Ochronę mieli, to oczywiste, ale nie bali się ludzi. Widocznie sumienia mieli czyste. Nie boi się ludzi Aleksander Kwaśniewski ani Lech Wałęsa, ani Władysław Frasyniuk, ani wielu, wielu innych.
    Nagle ostatnio prezydent wszystkich Polaków jak sam o sobie mówi,  nie pokazuje się ani na ulicy ani nawet nie wychodzi do ludzi przed pałac prezydencki . Podobnie zresztą jak prezes „zwycięzca”. Który chodzi jedynie otoczony zwartym murem ochroniarzy.
    Podczas Szczytu NATO w Warszawie władza odgrodziła nas od gości, usuwając z ulic ludzi, wznosząc mury, niemal rozciągając druty i budując zasieki. Nawet nie można było pomachać Prezydentowi Obamie (kilka lat temu kiedy był w Warszawie, za czasów Prezydenta Bronisława Komorowskiego,  można go było spotkać i nawet przywitać się z nim na Placu Zamkowym. Rozumiem zagrożenie terrorystyczne, którego kiedyś nie było na wiecie.  Wszystko rozumiem. Byli tacy, którzy wtedy też powinni się bać, na przykład Premier Józef Cyrankiewicz, który groził obcinaniem rąk tym, którzy podnoszą je na władzę ludową. Sam jednak "gubił" często ochronę i spokojnie przechadzał się po Warszawie. Sama widziałam go jako mała dziewczynka kilka razy na ulicy Kruczej (mieszkał w pobliżu). A jednak obecna władza dla wszystkich Polaków jak widać cofa nas do modelu moczarowskiego PRLu. Mury, druty i zasieki !

1 komentarz:

  1. Nie zapominaj o terrorystach z ISIS, którzy grozili zamachami i rozlewem krwi. Łatwiej jest zapewnić bezpieczeństwo jednemu człowiekowi niż grupie ludzi, a ryzyko podczas takich zgromadzeń jest duże, dlatego lepiej dmuchać na zimne.

    OdpowiedzUsuń