czwartek, 30 października 2014

Patriotyczne wychowanie i patriotyczna histeria

     Urodziłam się w rodzinie inteligenckiej, polskiej, chociaż w swoim drzewie genealogicznym mam też Rosjan, Irlandczyków, a być może również inne mniejszości narodowe. Trudno to dokładnie teraz stwierdzić,  kiedy w pożogach wojennych ciągle ginęły jakieś rodzinne dokumenty i pamiątki. Przecież Polska była zawsze krajem  w którym mniejszości narodowe mieszkały, tu był ich dom, ich przedstawiciele brali udział w wielu wojnach pod polskimi sztandarami i walkach narodowo-wyzwoleńczych. 

     Zostałam wychowana jak najbardziej patriotycznie. Znam hymn polski na pamięć (wszystkie zwrotki), znam też na pamięć tekst roty oraz  wiele  utworów wieszczy polskich. Umiem po polsku odmówić najważniejsze modlitwy. Znam bardzo dobrze historię Polski oraz naszą literaturę od jej początków a z do czasów współczesnych. Znam nazwiska naszych największych malarzy i rzeźbiarzy, dramaturgów,  polityków i dowódców, którzy byli , można powiedzieć, "kamieniami milowymi"  w naszej historii. Posługuję się poprawnym, literackim językiem polskim, nie robię błędów ortograficznych, nie wyrażam się wulgarnie. Zawsze, odkąd mam takie prawo, chodzę na wszelkie wybory, nawet w stanie wojennym i innych okresach. Nie bojkotuję wyborów bo jako Polka mam również obowiązki wobec swojego kraju a takim obowiązkiem, a jednocześnie przywilejem jest to, że mogę oddać swój głos w wyborach. Zawsze szanuję urząd Prezydenta i Premiera a tym samym osoby, które na te urzędy zostają wybrane w wyborach a potem zaprzysiężone. 
  
     To chyba wiele? I na tym mój patriotyzm się kończy. Jestem za dowolnością wyborów dokonywanych przez każdego z nas: miejsca zamieszkania, wyznania, partnera...... Nie zgadzam się z powiedzeniem Polak-katolik bo są też Polacy wyznania prawosławnego, ewangelicy, wyznania mojżeszowego, unici, baptyści, zielonoświątkowcy, bezwyznaniowcy i wielu, wielu innych... Nie znoszę szufladkowania ludzi do czego my, Polacy, mamy od zawsze wyraźnią tendencję. Dlaczegóż  to, według niektórych, wyłącznie  katolik może być dobrym Polakiem i dobrym człowiekiem a wyznawca innego kościoła nie?
     
     Polska była pod zaborami, potem krótko cieszyła się wolnością żeby znów na wiele lat stać się praktycznie częścią Związku Radzieckiego. Chociaż pozornie byliśmy wolni to zawsze mówiliśmy jednym głosem tak jak mówił nasz wschodni Wielki Brat. Mimo wszystko chodziliśmy w nasze święta narodowe do kościoła, w rodzinach mówiono o tym jak było przed wojną i w czasie wojny, czytano polską literaturę, uczono dzieci prawdziwej polskiej historii, rozmawiano o wszystkim. Była to nadal niewola, pozornie mieliśmy własny Sejm i Senat, własną Konstytucję i własne kodeksy tylko..... wyjechać za granicę było ciężej, o wiele ciężej. Nikt jednak nie wpadał w "patriotyczną histerię" że jesteśmy wynaradawiani, że odbiera się nam naszą narodową tożsamość, że jesteśmy  zniewoleni, że  broni nam się chodzić do kościoła. Nagle teraz, kiedy wreszcie odzyskaliśmy  tę prawdziwą, wymarzoną  niepodległość, jesteśmy w Unii Europejskiej dzięki czemu niektóre bzdurne zarządzenia i biurokratyczne przepisy  ulegają regulacji zgodnie z logiką, wiele osób ulega jakiejś histerii patriotyczno-religijnej, niemal graniczącej ze schizofrenią depresyjno-maniakalną. Nienawidzą cudzoziemców chociaż cudzoziemcy przyjeżdżając do Polski napędzają koniunkturę. Jeżeli patriotyczni histerycy  żądają na każdej ścianie w każdym możliwym miejscu powieszenia krzyża to w takim razie obok powinien wisieć krzyż prawosławny, ewangelicki i gwiazda Dawida. Dlaczego nie? Jeżeli katolicy mają prawo do swojego symbolu to dlaczego nie inne kościoły obecne w Polsce? 
        Wsystko co obce jest złe, każdy naród poza polskim jest zły, każda religia poza katolicką jest niewłaściwa. W Polsce wszystko powinno być polskie i w polskich rękach , tylko polskie wyroby są dobre (jednocześnie córka i wnuki mojej koleżanki, która wygłasza takie zdania siedzą cały czas w Niemczech i mimo, że córka tam owdowiała, to jakoś nie wraca do Polski). Mnie jest wszystko jedno kto będzie tu właścicielem fabryki, supermarketu czy apteki jeżeli tylko zapewni Polakom pracę i godziwe zarobki i to że mi jest wszystko jedno nie ma nic współnego z tym, czy jestem patriotką czy nie.  Po prostu: jeżeli Polak kładzie przemysł czy sklep na łopatki a obcokrajowiec potrafi go podnieść, uzdrowić i z powodzeniem prowadzić to jest mi zupełnie wszystko jedno czy bank, supermarket, fabryka będą miały szefa Niemca, Włocha, Portugalczyka, Anglika, Żyda, Rosjanina, Greka, Ukraińca byle by umiał ten biznes prowadzić, godnie traktował pracowników i odpowiednio ich wynagradzał. Skoro Polak nie potrafi a obcokrajowiec tak,  to nie widzę najmniejszego problemu żeby to  był obcokrajowiec.  Dlaczego my  pchamy się do granicę a obcokrajowców chcieli byśmy przegonić? Zupełnie tego nie pojmuję. 
     Można wyliczyć co najmniej kilkanaście wyznań jakie są obecne w Polsce i które mają swoje kościoły. Dlaczego wyznawcy żadnego z nich nie blokują centralnej części miasta obok Pałacu Prezydenckiego ani nie przyjeżdżają na jakieś głupie marsze w swoich moherowych beretach tylko katolicy którzy mają wszelkie możliwe swobody ale ciągle jeszcze dostają histerii udowadniając jak to bardzo są uciśnieni.... Czy rzeczywiście są uciśnieni i dyskryminowani czy uciskają innych ????? 
     Muszę się jednak na końcu przyznać, jednego elementu patriotycznego wychowania nigdy nie opanowałam. To "Trylogia" Henryka Sienkiewicza. Nigdy jej  nie lubiłam i w całości jej nie zmęczyłam... za dużo tam było rzezi! Takie krwawe morderstwa w imię wiary i "ku pokrzepieniu serc" ????? Teraz wiem skąd się bierze u wielu Polaków niechęć do mniejszości narodowych,  innych religii i poczucie wyższości nad innymi !!!  I to miało być patriotyczne wychowanie ?????????????? 

niedziela, 19 października 2014

Rozliczanie starych grzechów

      Jakiś czas temu przeczytałam o nowym, "genialnym " pomyśle "oczyszczenia" Wojskowych Powązek ze szczątków ludzi "politycznie niepoprawnych" na obecne czasy czyli niektórych generałów WP,  pracowników  służb mundurowych itp. W mojej rodzinie nie było nigdy członków żadnej partii ani pracowników służb. Nie mieliśmy takich "ciągot". Wprost przeciwnie. Byli uczestnicy powstań wyzwoleńczych, legioniści Marszałka Józefa Piłsudskiego, przedwojenni oficerowie wojska i członkowie AK. Nie dajmy się jednak zwariować!!!!!!!!!
      Warunki i okoliczności życia po wojnie w Polsce były jakie były i każdy miał tylko dwie drogi: wywiać za granicę bez prawa powrotu a nawet odwiedzin w kraju albo zostać w kraju i starać się tu żyć mimo wszystko jak najlepiej. Tym, co przyszli z Rosji można tylko współczuć bo nie zdążyli do Andersa czy Maczka ale tak jak ich żołnierze ofiarowali własną krew więc o co do nich mieć teraz pretensje? W każdej rodzinie byli różni ludzie, różne zachowania, czasem niezależne od nich samych tylko od okoliczności. Nikt nie da za siebie złamanego szeląga, że nie poszedłby na współpracę gdyby go trzymali wiele lat w celi śmierci, wbijali drzazgi pod paznokcie a potem te paznokcie wyrywali czy trzymali przez rok w wodzie w Pałacu Mostowskich w Warszawie, tak jak jednego z moich znajomych.             Ludzie kierują się w życiu najróżniejszymi pobudkami i uprzedzeniami, często zupełnie irracjonalnymi. Więc nie  osądzajcie abyście nie byli sądzeni.... Ale jak można znieważać zmarłych, kim by nie byli i jacy by nie byli tego nie potrafię pojąć. Poza tym.... są czyimiś rodzicami czy dziadkami, może nawet kochanymi,  a dzieci i wnuki nie mogą płacić za winy rodziców czy dziadków!!!!!! Widocznie pan minister, pomysłodawca tej akcji sam ma coś za uszami albo chowa jakieś rodzinne trupy w  swoich szafach, że tak walczy ze zmarłymi.... 
      Nie ma ludzi idealnych i bez grzechu czy jak to nazwiemy. Każdy z nas ma na sumieniu i dobre i złe uczynki w różnej proporcji. W każdej rodzinie jest jakiś splot wydarzeń, win i zasług zasłużonych i niezasłużonych i myślę, że nie ma takiego sędziego który bez wahania  mógłby z ręka na sercu, sprawiedliwie rozsądzić co było złe a co dobre.....
      Wszystkie moje rodzinne groby znajdują się na Starych Powązkach w Warszawie. Idąc do "swoich" przechodzę obok wielu, bardzo wielu nagrobków osób znanych i zupełnie nieznanych. Pewnie są wśród nich i zwykli ludzie i osoby zasłużone ale także złodzieje, zdrajcy, tchórze "sprzedawczyki" i mordercy.... Przechodzę czasem koło mogiły mordercy Prezydenta Narutowicza, malarza Eligiusza Niewiadomskiego. Był mordercą a jednak zawsze na jego grobie leży biało-czerwony bukiet, jakby był jakimś wielkim bohaterem. Przechodzę też , szczególnie w Zaduszki obok grobów na których leżą emblematy  "narodowców" albo korporacji akademickich ale nie pluję na te mogiły,  ani ich nie niszczę bo po śmierci niech już wszystkim "ziemia lekką będzie".....

Satyrycy, kabarety, książki, cenzura

     Urodziłam się jakiś czas po wojnie. Bogate biblioteki moich dziadków z obu stron (Mamy i Taty), wujostwa, bliższej i dalszej rodziny  spaliły się niestety  podczas wojny , a jeżeli przeżyły bombardowania to ostatecznie uległy  zagładzie tak jak ludzie: w Powstaniu Warszawskim. Niektóre rodzinne biblioteki uległy zniszczeniu podczas wojennych wędrówek: moja rodzina pochodziła albo z Wilna, albo ze Lwowa albo z Warszawy. Wszyscy w mojej rodzinie byli zawsze "molami książkowymi". Mój Ojciec w czasach młodości czytywał nawet w nocy pod kołdrą, przyświecając sobie latarką, dzięki czemu bardzo osłabił sobie wzrok i stał się krótkowidzem. 
      Już po wojnie moja Mama, jeżeli tylko udało się jej cokolwiek oszczędzić, biegała po krakowskich antykwariatach (tam się urodziłam, szczęśliwym przypadkiem, "po drodze",  w czasie powojennej wędrówki moich rodziców )  i starała się "odtworzyć" swoją domową przedwojenną bibliotekę, poczynając od książek dla dzieci. Te książki mam do dziś. Posiadam zresztą  ogromną bibliotekę, nigdy nie zniszczyłam ani nie wyrzuciłam żadnej książki na makulaturę i z bólem serca patrzę na sterty książek które czasem leżą w moim śmietniku na warszawskim Żoliborzu. Równie bogate biblioteki posiadają moja Mama  i moi dwaj synowie. Mole książkowe tak już widać mają. Ostatnio cierpię na wyraźne niedoinwestowanie (bardzo marna emerytura) ale ciągle jeszcze nie mogę się powstrzymać żeby czasem nie kupić jakiejś książki. Czytanie książek w internecie, na tabletach czy  wypożyczonych z czytelni to nie to !  Od dziecka lubiłam "obwąchiwać" nowe książki, oglądać ilustracje, cieszyć się ich okładkami...
     Moje dzieciństwo i młodość przypadły na okres, w którym szalała w Polsce cenzura. Cenzura to jednak nie był wymysł tamtych czasów tylko wykorzystanie pomysłu naszych zaborców (cenzura szalała najbardziej w zaborze rosyjskim, zresztą tak, jak w całej Rosji i tej carskiej i porewolucyjnej).  Każda publikowana po wojnie książka, wszystkie czasopisma, przedstawienia teatralne, słuchowiska radiowe, ba, nawet książki dla dzieci musiały mieć stempel cenzora i zezwolenie na publikację. Cenzorzy  zawsze byli obecni na wszystkich przedstawieniach teatralnych i kabaretowych, pilnując, aby niepożądane czy dwuznaczne zdania nie zostały wypowiedziane przed szerszą publicznością.  
     Całe szczęście, nie brak wśród nas było ludzi inteligentnych, potrafiących "obejść" cenzurę, każdy z widzów z półsłówek a nawet gestów wiedział, o co chodzi i śmiał się albo bił brawo zawsze w odpowiednim momencie. Cenzorzy (tam też pracowali czasem inteligenci) puszczali niektóre rzeczy ale tak, żeby się nie narazić pracodawcy. Cenzura w książkach.... ratowała nas dobra pamięć :) W przedwojennych szkołach i w przedwojennych inteligenckich rodzinach uczono się mnóstwa utworów naszych poetów na pamięć więc to, co było zaznaczone jako wykreślone przez cenzurę, dopowiadano albo dopisywano ręcznie w wydawanych książkach.
     Wszyscy nasi pisarze , poeci i satyrycy, którzy pozostali na emigracji byli na całkowitym indeksie. Szczególnie Marian Hemar. Nie wolno było ich recytować, drukować, ba, nawet słuchać.... Na szczęście jakoś dawaliśmy sobie z tym radę i Ci, którzy pamiętali ich utwory, spisywali je ręcznie.
     Później, jak już byłam dorosła, czytywaliśmy książki tak zwanego "drugiego obiegu" , nie tylko powieści ale przede wszystkim literaturę społeczno polityczną ( to były czasy zdychającej komuny). Te książki były drukowane w tak zwanym podziemiu albo za granicą i przemycane do Polski.  Groziło to więzieniem, czasem ktoś wpadł, ale jakoś ogólnie dawaliśmy sobie radę. Myślę, że teraz byłoby gorzej bo ludzie w Polsce zapomnieli co znaczy honor i solidarność, stali się gorsi i donoszą na siebie częściej niż w czasach stalinowskich, chociaż katolickie kościoły "pękają w szwach".  Przykre.... 
     Teraz czasem wzdycham sama do siebie : "cenzuro wróć!" bo niektórzy twórcy naprawdę przesadzają. Nie chodzi mi tu wcale o jakieś utwory na tematy religijne. One nie dotykają moich uczuć religijnych bo potrafię na to patrzeć z dystansu,  a jeśli kogoś ranią to po prostu może czegoś nie czytać czy nie oglądać.  Chodzi mi to nagminne używanie wulgaryzmów. Jeśli już muszę tego słuchać na ulicy to niekoniecznie w telewizji czy na filmach. Wiem, że większość ludzi ostatnio "normalnych wyrazów" używa jedynie jako przerywników a wulgaryzmy są normalnym językiem ale dlaczego ludzie z pierwszych stron gazet czy dziennikarze telewizyjni na wizji koniecznie muszą ich używać???!!!!! Dlatego właśnie czasem marzę o cenzurze może nie politycznej ale obyczajowej! 
    Byłam więc od wczesnych lat wychowywana na niezłej literaturze, dobrej poezji, na dowcipnych wierszach Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Antoniego Słonimskiego, Jana Brzechwy, Juliana Tuwima, Mariana Hemara (moja Mama pamiętała sporo jego wierszy), na książkach dla dzieci Kornela Makuszyńskiego, Buyno-Arctowej, literaturze francuskiej i angielskiej no mi powieściach naszych polskich pisarzy. Muszę się jednak bez bicia przyznać, że nigdy nie lubiłam "Trylogii" i w całości jej nie zmęczyłam... za dużo tam było rzezi! Takie krwawe morderstwa w imię wiary "ku pokrzepieniu serc" ????? Teraz wiem skąd się bierze u nas niechęć do mniejszości narodowych,  innych religii i poczucie wyższości nad innymi ! I to miało być patriotyczne wychowanie ?????????????? 
     O kabaretach , przedwojennych, słyszałam opowieści moich dziadków i mojej Cioci (siostra mojej Mamy, o 11 lat starsza ), która była już przed wojną byłą mężatką i nierzadko razem z mężem wieczorem chodzili na przedstawienia kabaretowe. 
     Jako nastolatka, oglądałam w telewizji chyba wszystkie przedstawienia "Kabaretu Starszych Panów" Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. Przedstawienia nadawane były bardzo późno, jak zwykle, to w telewizji funkcjonuje cały czas, że "Inteligenckie" audycje nadawane są po nocy tylko nie wiem dlaczego. Po to żeby inteligentów wybić co do nogi brakiem snu czy co??????? Telewizora wtedy jeszcze moja Mama nie miała bo na jej urzędniczą kieszeń kosztował majątek. Chodziłyśmy więc  do naszych życzliwych sąsiadów i korzystałyśmy z ich uprzejmości. 
      Później, kiedy byłam już w liceum i wreszcie  sama chodziłam na przedstawienia do STSu (Studencki Teatr Satyryków) gdzie występował mój cioteczny brat i do "Hybryd". Występował też przedtem w "Stodole" gdzie grał Króla Ubu ale do "Stodoły" zaczęłam chodzić już wiele lat po jego śmierci. Spotykam tam "stodolanych kabareciarzy", ciągle błyskotliwych i naprawdę dowcipnych z "ciętym" poczuciem humoru. Jak miło się z nimi rozmawia! Niestety kabaret w "Stodole" już nie funkcjonuje. 
     Moje pokolenie słuchało też skeczy z bardzo popularnego kabaretu "Dudek" (chętnie słucham ich do dziś szczególnie w wykonaniu Edwarda Dziewońskiego, Jana Kobuszewskiego, Wiesława Michnikowskiego  ). Bawiły nas krakowskie "Spotkania z balladą", oczywiście telewizyjny "Kabaret Olgi Lipińskiej" ze znakomitą obsadą i zwariowanym, surrealistycznym humorem, Kabaret Elita, Kabaret Tey, występy "Piwnicy pod baranami", oczywiście Mann i Materna, Jan Tadeusz Stanisławski, radiowe  "Dialogi na cztery nogi", Krzysztof Piasecki, Wiktor Zborowski, Kabaret OT.TO, Marian Opania, Maciej Stuhr (dowcip ma chyba w genach), Tadeusz Drozda, Andrzej Grabowski, Bohdan Smoleń, Artur Andrus, Piotr Bałtroczyk, Kabaret Jana Pietrzaka dopóki nie odszedł za bardzo na prawo i nie przestał być śmieszny a stał się (jako polityk) żałosny !
     No i oczywiście Stanisław Tym i Stefan Friedmann którzy zachowali ten swój cięty inteligencki dowcip. Felietony Stanisława Tyma można przeczytać w tygodniu "Polityka", tam też ukazują się rysunki Pana Mleczki. Felietony Stefana Friedmanna ukazuja się tygodniku "Tele tydzień". Tam też ukazują się niesłychanie słuszne i dowcipne felietony Pani Ilony Łepkowskiej obnażające naszą rzeczywistość. Na szczęście !!!!!! 
    Nie sposób wymienić wszystkich kabaretów bo wyrosły jak grzyby po deszczu i każdy uważa że jest niesłychanie dowcipny. Jakiś czas temu usiłowałam obejrzeć w telewizji kilka wieczorów kabaretowych. Nie wiem czy się zestarzałam i straciłam poczucie humoru. Może.... Na pewno jednak nie straciłam poczucia dobrego smaku. Niektórzy, kiedyś, niezwykle dowcipni teraz stali się tylko , jak mawiał mój Dziadek, "wcidupni" .... tacy "pod publiczkę" której najbardziej podoba się polewanie wodą, rzucanie tortami i oblewanie pomyjami (przenośnie i dosłownie). Wiem, że pewnie nie wymieniłam wszystkich dobrych kabaretów i satyryków, którzy mnie w życiu rozśmieszali. Przepraszam ich za to. Niektórzy już dawno się wycofali, inni próbują sprostać zapotrzebowaniom rynku rozrywkowego. To jednak bardzo smutne, że dla miłego grosza przestali być naprawdę dowcipni a stali się żałośnie śmieszni. Przynajmniej dla mnie .....
      Na  szczęście można jeszcze obejrzeć stare filmy Stanisława Barei, Chęcińskiego, przedwojenne polskie komedie ze świetnymi aktorami, posłuchać i pooglądać Stanisława Tyma, poczytać Sławomira Mrożka, pooglądać rysunki Mleczki. Dochodzę do wniosku że tacy Ludzie jak Tym, Bareja, Mrożek, Mleczko to dalekowzroczni wizjonerzy. Ich języki i oczy z całą pewnością były czy są podłączone do mózgów. Szkoda, że tylu ludzi jest teraz krótkowzrocznych. Skąd wziąć tyle okularów?
    

sobota, 18 października 2014

SMUTEK, RADOŚĆ I NADZIEJA

 Smutek towarzyszy nam przez całe życie od narodzin aż do końca. Jest jak pasmo włosów w warkoczu : przeplata się z radością i szczęściem. Kiedy jesteśmy dziećmi też mamy swoje małe smuteczki, które jednak dla nas, dzieci,  są czasem wręcz tragediami: nie mogę dostać wymarzonej zabawki, nie chcą mi dać słodyczy przed obiadem, albo kupić loda. Później zaczynamy przeżywać śmierć ukochanego zwierzątka, nawet chomika albo rybek. Dopiero dorastając możemy ocenić co było wtedy, kiedy byliśmy dziećmi, naprawdę smutne....
     Smutki to przede wszystkim odejście wielu osób z najbliższej, kiedyś bardzo licznej rodziny. Jestem jedynaczką, ale babć, ciotek i wujków miałam zawsze pod dostatkiem. Moja rodzona babcia, mama mojej mamy byłą czternastym i ostatnim dzieckiem moich pradziadków i to wcale nie działo się na wsi tylko w Warszawie... Kiedy się urodziła, jej siostry były już dorosłe, miały swoje rodziny i własne dzieci. Zrozumiałe więc, że to była naprawdę liczna rodzina.  Liczą się tu też "przyszywani" członkowie rodziny, zaprzyjaźnieni z naszym domem (zawsze byliśmy bardzo towarzyscy). 
      Można powiedzieć, że miałam szczęśliwe dzieciństwo chociaż wychowywałam się w niepełnej rodzinie (moi rodzice rozstali się, kiedy miałam dwa lata). Szczęśliwe,  na ile to było możliwe w powojennej ogólnej biedzie i codziennej szarzyźnie, bez możliwości podróżowania po świecie, pysznego jedzenia i "zamorskich" owoców, kolorowych wesołych ubrań i wielu gadżetów którymi cieszą się dzisiaj dzieci . Czy to co mają doceniają, to już inne pytanie. 
     Moje prawdziwe smutki to odejście kochanego Dziadka kiedy byłam w klasie maturalnej, wiele, wiele lat później mojej ukochanej Babci, potem mojej Mamy Chrzestnej... brata ciotecznego a więc najbliższych mi osób. W międzyczasie odeszły moje malutkie córeczki - bliźniaczki (urodziły się w szóstym miesiącu ciąży i żyły tylko jeden dzień). 
     Urodziłam potem dwóch wspaniałych synów, dziś już dorosłych, bardzo ze mną zaprzyjaźnionych i bliskich, mimo, że mają własne życie. Potem rozwód z ojcem moich synów, po latach drugi, naprawdę szczęśliwy związek ze smutnym zakończeniem... spotykamy się.... kiedy zapalam znicze Andrzejowi..... 
      Po Jego odejściu opuścili mnie znajomi i przyjaciele, którzy jak się okazuje  prawdziwymi "przyjaciółmi" nigdy do końca nie byli.... poza nielicznymi, najbliższymi którzy są ze mną nadal... Stół wigilijny , gdzie siadało nawet po dwadzieścia osób, dziwnie opustoszał i już nie trzeba go rozsuwać a duże obrusy można pociąć i przerobić na małe...      Smutno ale czy żal? Nie wiem, naprawdę nie wiem.... Przecież zamiast kilkunastu fałszywych przyjaciół lepiej mieć jednego prawdziwego. Odbudowuję więc niektóre przyjaźnie, zyskuję nowych znajomych sympatycznych i interesujących, ciągle jestem czynna zawodowo, towarzyska i aktywna i to mnie trzyma przy życiu.  Staram się zapominać o wszystkim co złe i smutne a zapisywać w pamięci tylko miłe chwile to, co radosne i wykorzystywać każdą sekundę życia na miłe rzeczy.... Na moje szczęście jestem osobą bardzo kontaktową , otwartą na świat i ludzi chociaż czasem przysparza mi to kłopotów... ale to ryzyko... nie myli się tylko ten, co nic nie robi !  
      Moja nowo poznana na FB , mam nadzieję coraz bliższa, przyjaciółka,  Beti, piękna młoda, kobietka, polska Żydówka, jak wielu innych, zmuszona do wyjazdu, zadała ważne pytanie :    Czy znacie swój własny, prywatny Smutek? Czy umiecie się z nim zaprzyjaźnić? Mój pierwszy smutek poznałam gdy zmarł mój ukochany dziadek...Potem ciocia...dwie bardzo, bardzo bliskie mi osoby. Nowy smutek poznałam gdy wyemigrowałam do Izraela w pełnym "rozkwicie" terroru"w 92'. Ten smutek był przerażający i niezrozumiały...może jednak trzeba nauczyć się przyjmować Smutek i żyć z nim w harmonii? Za zgodą autorki zacytuję udostępnioną przez nią, niezwykle pouczającą i głęboką, jak wszystkie "mądrości żydowskie" bajkę.

Bajka o zasmuconym smutku
Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka. Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem,a uśmiech na jej twarzy był tak promienny, jak uśmiech młodej,
szczęśliwej dziewczyny. 
Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać.
Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem. Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała:
"Kim jesteś?" 
Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy, a blade wargi wyszeptały: 
"Ja? ... Nazywają mnie smutkiem".
"Ach! Smutek!", zawołała staruszka z taką radością, jakby spotkała dobrego znajomego.
"Znasz mnie?", zapytał smutek niedowierzająco.
"Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce".
"Tak sądzisz ..., zdziwił się smutek, " To dlaczego nie uciekasz przede mną?
Boisz się?" 
"A dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły ?Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed Tobą ucieka. Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?"
"Ja ... jestem smutny." odpowiedział smutek łamiącym się głosem.
Staruszka usiadła obok niego. "Smutny jesteś ...",
powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. "A co Cię tak bardzo zasmuciło?"
Smutek westchnął głęboko. Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać? Ileż razy już o tym marzył. 
"Ach, ... wiesz ...", zaczął powoli i z namysłem, "najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi.
Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi i towarzyszyć im przez pewien czas.
Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem. Boją się mnie jak morowej zarazy." I znowu westchnął. "Wiesz ..., ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić.
Mówią: tralalala, życie jest wesołe, trzeba się śmiać. A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności. Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału. Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać. I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane.
Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają się potokami łez. Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności."
"Masz rację,", potwierdziła staruszka, "ja też często widuję takich ludzi."
Smutek jeszcze bardziej się skurczył.
 "Przecież ja tylko chcę pomóc każdemu człowiekowi. Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą. Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany. Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy. Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany, która co pewien czas się otwiera. A jak to boli!
Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany.Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał. Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem. Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia." 
Smutek zamilkł.
Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze, potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem.  Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie.
"Płacz, płacz Smutku.", wyszeptała czule.
"Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił. Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam. Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona."
Smutek nagle przestał płakać.
Wyprostował się i ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę:
"Ale ... ale kim Ty właściwie jesteś?"
"Ja?", zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak beztrosko,
jak małe dziecko. "JA JESTEM NADZIEJA”.



 Najsmutniejsze dla mnie jest to, że wprawdzie mam się jeszcze do kogo poprzytulać (moja czarna kotka imieniem Tosia) ale nie mam już z kim iść dalej przez życie za rękę.... a to zawsze było moim największym marzeniem! Cóż.... Pozostaje tylko nadzieja....

INTERNET CZASEM BYWA PRZEKLEŃSTWEM ALE CZASEM TAKŻE LEKARSTWEM NA NASZĄ SAMOTNOŚĆ I SMUTEK :) DZIĘKUJĘ CI BETI ŻE JESTEŚ I ŻE CYTUJESZ TE WSZYSTKIE GŁĘBOKIE MĄDROŚCI ŻYDOWSKIE Z KTÓRYCH MOGĘ CZERPAĆ NADZIEJĘ....
    

sobota, 4 października 2014

Okuliści pilnie potrzebni



     Często przemieszczam się z jednego końca miasta na drugi, głównie komunikacją miejską, a że miasto rozległe, toteż przy okazji mam sporo czasu ma myślenie o wielu rzeczach, chociaż czasem wolała bym ... być bezmyślna. Byłoby łatwiej żyć, bo ci ślepi, głusi i bezmyślni (oczywiście w przenośnym tych słów znaczeniu ) mają spokojniejszy sen niż ci, którzy się wszystkim przejmują.
     Mamusie, babcie, ciocie, z dziećmi i siatami pełnymi zakupów. Widać, że ręce od tych siatek wyciągają im się niemal za kolana, ale oczywiście sadzają na wolnym miejscu dziecko a same dalej stoją z tymi siatami. Przecież małe dziecko można posadzić sobie na kolana, siatkę też oprzeć i nie wyciągać sobie tak tych rąk.... Dzieci powyżej 8 roku życia mogą spokojnie obok mamy, babci czy cioci postać  a ona z siatkami mogła by siedzieć. Nic się takiemu dziecku nie stanie, na pewno nie jest aż takie zmęczone, natychmiast po wyjściu z autobusu, tramwaju czy metra będzie biegać po podwórku z kolegami aż mu głowa będzie odskakiwać! Kiedy dziecko podrośnie i stanie się nastolatkiem będzie się jeszcze wygodniej i bez najmniejszej żenady rozpierać na siedzeniu z nogami wyciągniętymi przed siebie  . Do kogo wtedy, kiedy się zestarzeją,  mama, babcia czy ciocia będą miały pretensje że nikt im nie ustępuje miejsca a tylu młodych ludzi siedzi ? Czy przypomną sobie że to one same to pokolenie tak wychowywały ?
     Szkoda, że większość ludzi jest teraz taka krótkowzroczna. Skąd wziąć tyle okularów??????  Dlatego okuliści pilnie potrzebni. Może oni tu coś pomogą?